Tradycją już chyba jest tutaj to, że bardzo dobre filmy, czasami wręcz rewelacyjne w porównaniu z filmami cienkimi jak barszcz mają tak niskie oceny jak ten własnie. Coż znaczy 7/10 przy ósemce idiotycznej ekranizacji komiksu. Tym bardziej, że "Żołnierz ..." to film bardzo dobry, film śmieszny i zarazem mądry. No i to jeden z najbardziej magicznych i klimatycznych filmów jakie widziały moje oczy. Prawie jakbym się cofnął w czasie ... Jakbym miał 5 lat i oglądał na czarno-białym telewizorze kaszowatą jedynkę. Boskie uczucie ...
Pozwól, że zapytam o powody (prócz tych sentymentalnych), dla których uważasz ten film za bardzo dobry, śmieszny i mądry. Patrzę, patrzę (jestem w trakcie oglądania, więc nie oceniam) i nie widzę. Co mi umyka?
Żeby odpowiedzieć Ci na to pytanie musiałbym, po 10 latach, przypomnieć sobie ten film. Szukam go od dłuższego czasu, jednak bez skutku. Po takiej przerwie niestety nawet wrażenia z "Odysei Kosmicznej" giną gdzieś w oddali. Zostają jedynie strzępy wrażeń i scen. Pamiętam, że ta ze śmiercią Gleasona mnie bardzo poruszyła i zrobiła zwrot w tej historii - z lekkiej i frywolnej w pierwszym ujęciu w ostatecznie dramatyczną i nostalgiczną. Ona też, jako jedna z ostatnich, rzuciła nowe światło na cały film.
Rozumiem Twoje kryterium, ale na mnie - może i niestety - ten film nie zrobił najlepszego wrażenia. Nie rozpisując się zbytnio, bliżej mu do "Akademii policyjnej" niż "Paragrafu 22". Steve McQueen, moim zdaniem, przeszarżował, a Blake Edwards musiał jeszcze poczekać na Petera Sellersa (i to nie z pierwszej "Pantery"). Krótko mówiąc, nie zgadzam się z Twoją oceną "Żołnierza", choć wiele filmów, które lubisz, ja też cenię. Tak bywa.