Komedia, dramat, musical. Słyszałem, że jak coś jest do wszystkiego, jest do niczego. I tak właśnie jest w tym przypadku. Choć mamy tu wszystkie przywołane, żadne z nich nie współgra z kolejnym, nie wyłania się z tego całość, na próżno szukać spójności. Nie wiem dla kogo robi się takie kino - jeśli to jakiś experyment, trudno, nieświadomie byłem jego częścią. Nie mogłem doczekać się końca seansu. A do tej pory na Coenów szedłem w ciemno, zawsze przecież jakoś to będzie, myślałem. Ale nie było. Nie polecam. Na osłodę dodam, że Brolin znakomity.
A najlepsze są teraz komentarze "bracio-holików", którzy z zadartymi nochalami prawią komentarze, że to film dla inteligentnych czy wyrafinowanych widzów... Kiedyś Oscary, Złote Globy, zachwyty krytyków, wielkie pieniądze w Box Office. Teraz nic, a ci nadal swoje. Zabawne. Ba! Zabawniejsze niż sam film!
Oscar za "No country..." (2007)
Nominacja za "A Serious Man" (2010)
Nominacja za "True Grid" (2011)
Nominacja za scenariusz do "Bridge of Spies" (2016)
Ależ to wszystko było dawno temu. Stulecia normalnie. Coenowie się skończyli!!!11!!One!!11
No tak, ależ to wszystko było dawno
Spójność jest taka jak w "Wywiadzie" Felliniego, a jeszcze bardziej jak w książce Scotta Fitzgeralda "Ostatni z wielkich" (był też film, ale nie polecam, bo Kazanowi imo nie wyszedł, pomimo de Niro). Konwencja nie jest nowa, kwestia gustu, co kto lubi.
Zgadzam sie w zupełności. Nuda. Jeden z najgorszych filmow jakie oglądałam w ciągu ostatnich 10 lat.
Również się zgadzam z przedmówcami, a przynajmniej z większością!!! Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się wyjść z kina przed końcem filmu! Do dzisiaj. Nawet nie jestem ciekawa, co mnie ominęło. Szkoda, że twórcy tego paździerza nie mieli wokół siebie nikogo uczciwego, kto powiedziałby im w porę "Chłopaki, wstydu oszczędźcie"...
Cohenowie poszli o jeden poziom za głęboko i jak widzę po wielu niezadowolonych, a zakładam że nie sa to dupki z gimbazy, zerwali kontakt z widzem. A otworzyli furtkę dla interpretacji.
Ja tego filmu nie załapałem, oglądałem dla nazwisk.
Piękna scena z apaszką wkręconą w taśmę. Cohen by żonę stracił. Hej!
Zgadzam się, i przyznam się że nazwisko Coen jest dla mnie jednoznaczne z dobrą jakością filmu. Po tym filmie też ich nie skreślam, i choć podglądanie pracy studiów filmowych od kulis może być ciekawe, w tym wypadku tak nie było. Rozumiem że to pastisz, mieszanina stylów, parodia, ale już wolę starego Mela Brooksa... Po Coenach spodziewałem się dużej dawki czarnego humoru, na tym zawsze wygrywali, a tu takie cóś...
Lubię kino ze smaczkami i zachęcające do sięgnięcia głębiej, ale Ave Cezar mnie zmęczył. Po seansie poszukałem nawet smaczków i nawiązań i ... dalej jestem zmęczony.
Na początek plusy:
- rewelacyjna scena z "Żeby to było takie proste, z dozą smutku". Ech, każdy kto miał okazje pracować z kimś niedoświadczonym i w dodatku "z przydziału" wie o co chodzi :-) Siła spokoju reżysera rzuca na kolana...
- rewelacyjni komuniści. Nie wiem czy w zamyśle Coenów było ośmieszenie filozofii komunistycznej (i polityki w ogólności), ale jeżeli tak to stawiam piątkę z plusem. Ten bełkot i misz-masz o sprawczych rozwiązaniach dialektyki podziału człowieka, narzędzia kapitalizmu będące ciałem politycznym prowadzącym do zguby czy cele nie służące imieniu - jakbym słyszał przemówienia z dawnych (i nawet współczesnych) lat.
- dywagacje na temat Boga wśród różnych religii, przyprawiane znów papką słowną. Jedność w podziale, podział jedności i "Scena z rydwanem jest mało wiarygodna". Mistrzostwo!
I to w zasadzie tyle. Reszta to dla mnie bardziej Coelho niż Coen. O, Fabryka Snów jest w rzeczywistości fabryką snów, na kłopoty Bednarski ("Mam umowę"), żerujący dziennikarze, duble, problemy techniczne z rybim ogonem i rozkapryszone słodkie aktoreczki. Niby fajne, ale widziane już tyle razy... Interpretacje widzę skupiają się wokół symboliki kto w filmie był Nowym Testamentem a kto Piłatem. Hmmm, jak dla mnie to daleko idąca nadinterpretacja.
Nic nie wnoszące zapychacze typu taniec marynarzy. Scena naprawdę rewelacyjna, widać ile sztuki i trudu jest w nakręceniu takiej niby prostej scenki (i z wnioskiem o ścierce na głowie barmana) ale... no właśnie, służyło to czemuś oprócz pokazania tańca i znanego aktora? Jakaś symbolika była w scenie z apaszką czy raczej traktować to jako gag? Piesek Engels, ha ha ha ha. Nie.
Może kanapeczkę?
Film miał mieszane recenzje, ale i tak ze względu na twórców wiedziałem, że prędzej, czy później obejrzę. Nie wszystkie filmy braci mi się podobały, ale nawet te słabsze nie były najgorsze, bo mają fajną estetykę i osobliwy klimat. Właściwie był on i w tym. Cała stylizacja wydaje się też typowa dla nich, więc nie budzi "kontrowersji". Spora ilość bohaterów, dużo gagów słownych - podobnie. Tylko jakoś nie kleiło mi się to w spójną całość, a nie można się oszukiwać, że "zabawne" dialogi takie zabawne nie były, a fabuła mimo dramaturgii i akcji nie wciągała. Jest to o tyle dziwne, że pomysł wyglądał całkiem fajnie na papierze i kilka motywów było udanych - jak rozmowa o Chrystusie i Bogu, czy pouczenie reżysera na temat wypowiadania tekstu przez aktora. W drugiej połowie jednak ciężko mi wymienić już coś, co pozostanie w pamięci. Także liczę na lepszy, kolejny tytuł Coenów.
Marynarze, syreny i sporo innych rzeczy to klasyka Hollywood, pokazywana w trakcie kręcenia. Pastiszowy hołd dla tamtych czasów, podobnie jak cały film.
Tak, ale dlaczego podane w taki nudny sposób :-) Mamy prawdziwe perełki, jak reżyser uczący młodego aktora słów i prawdziwie nudne sceny jak taniec marynarzy. Sam taniec niezły był, ale czekam na jakiś smaczek, czekam na jakąś akcję, czekam na mrugnięcie do widza, czekam na pstryczek ironii... a tu nic. Chodziło o pokazanie jak trudne jest nakręcenie jednej długiej sceny. No super.